Strony

piątek, 16 października 2015

12 marca 1822r., Wilno

Żakardową kamizelkę zapiąwszy w biegu, nuże co drugi stopień zeskakiwał, by czym prędzej w sieni zawitać. Z utęsknieniem kolejnych wizyt Antoniego wyczekiwał. Mimo wielu wyśmienitych gości przyjmowanych w ich salonach wileńskich, żaden z nich Julkowi tak bliski nie był niźli skromny student pobliskiego uniwersytetu. Lubował się w anegdotach z życia starszego kolegi, z zapałem snuł przed nim plany na wielką przyszłość, a najbardziej rad był, gdy tamten raczył poświęcić moment na ocenę zalążka jego twórczości. Nie upatrywał w mężczyźnie mentora. Jakieś pojęcie o literaturze posiadał, przydatne znajomości nawiązywał, jednakowoż nie nadawał się do roli przewodnika po ścieżce mistrza słowa, gdyż sam pisywał dość miernie. 
Z widmem gniewu ojczyma nad głową zaryzykować postanowił. Pokonał ostatni odcinek schodów, zjeżdżając po poręczy, a w uszach dudniło echo utartego frazesu, jakoby paniczowi nie przystoi. Och, jak bardzo kajał się w duchu za nierozsądny postępek, kiedy lądowanie nie przebiegło pomyślnie. Zamiast dotknąć stopami posadzki, wpadł na nieznaną figurę i modlił się do stwórcy, iżby podniósłszy spojrzenie nie ujrzeć srogiego oblicza Augusta. Powinien być posłusznym, kwestia sprzeczną nie pozostawała, aczkolwiek trudno posłusznym być, gdy etykieta nawet skromnej rozmowy z panienką bez przyzwoitki nie przyzwala. Wachlarz odpowiednich zachowań perswadowany Julkowi od lat dziecięcych niemalże błagał się o zlekceważenie. Ach, gdyby tylko wychodził z niego taki cwaniak, kiedy właśnie spąsowiał, uzmysłowiwszy sobie obecność nieznajomego. Pierwszą dojrzał  chustkę niedbale zawiązaną, potem dopiero faworyty, włosy pomadą zaczesane i uśmiech filuterny. Nie był to ojczym, do Odyńca ni trochę nie podobny i choć nieznajome twarze witające w ich domostwie nie należały do zjawisk wyjątkowych, ten jegomość wydawał się szczególny. Może na skutek niefortunnego pierwszego spotkania. Wcześniej nie zdarzało mu się nikogo napastować. 
— Juliuszu! — Karcący ton matki przywołał chłopca do porządku. Zamrugał razy kilka, jakby niepewny do końca, gdzie się znajduje. Zorientował się wtem w swej zuchwałości, o krok się cofnąwszy, wstąpił na pierwszy stopień.
— Waszmość wybaczy, to się więcej nie powtórzy — wymamrotał pod nosem chłopiec, świadomie wzroku gościa unikając. 
Nerwowo skubał róg kamizelki. Oczekiwał reprymendy, a to czego się doczekał, przeszło najśmielsze oczekiwania. Mężczyzna roześmiał się serdecznie, jakoby opowiedziano mu właśnie znakomitą facecję. Chłopiec, zdumiony zachowaniem nieznajomego, zmarszczył brwi. 
— Nic się nie stało. Każdy z nas przeżył wiek pacholęcy — jegomość uśmiechnął się, a uśmiech ten Juliuszowi do gustu nie przypadł. 
Taki durny! Taki nieokrzesany! Ugh. Zacisnął dłonie w piąstki, ach! Pięści! Zacisnął dłonie w pięści, bowiem pacholęciem wcale nie był. Wkraczał przecie w wiek męski! Miał pięści nie piąstki, dumę i wielkiego ducha. Aliści duma stała się dumką, zaś duch duszyczką, kiedy wraz ze swą godnością przełknął i ślinę, więcej się nie odezwawszy. 

Bynajmniej rozmowy salonowe podsłuchiwał. Przypadkiem zupełnym stał przy drzwiach do pokoju dziennego uchylonych przytulony do ściany. Bynajmniej poznanego niefortunnie jegomościa ciekaw był. Jakże mógłby? Odrzucał swym brakiem obycia i ordynarnością. Nie zaintrygował chłopca. Nie zadrżał z ekscytacji, zasłyszawszy nazwisko mężczyzny. Przysiągłby przed samym Panem i Stwórcą, że wcale nie podskoczył na dźwięk własnego imienia. Przecie nic złego nie czynił. 
— Julek! Co ty tutaj robisz! — Sarknięcie Olesi wystarczającym było, by na twarzy młodzieńca wykwitł rumieniec. Czego tutaj szukała? Nie powinna się aby błahymi kwestiami panien zajmować, miast w nie swoje sprawy nos wtykać? 
— Akurat przechodziłem — w odpowiedzi odburknąłszy,  w dalszą dyskusję wdawać się zamiaru nie miał. Przeczesał włosy palcami, jakoby od niechcenia. Westchnął nadto dla niepoznaki i odszedł, myśli w pokoju dziennym zapodziawszy.